Mam dosyć tego czegoś ze sklepu co śmią nazywać chlebem. Ostatnimi czasy zauważyłam, że moi domownicy jedzą coraz mniej pieczywa, całe jego mnóstwo czerstwieje w chlebaku (jak dobrze, bo zazwyczaj zanim wyschnie pokrywa się pleśnią). Nie wiem czego oni tam dodają, ale aż strach pomyśleć. Z zamiarem samodzielnego pieczenia chleba nosiłam się już od dawna dawna. Samodzielne wyrabianie ciasta jak wiadomo jest bardzo męczące i czasochłonne, więc jak tu przynajmniej co drugi dzień tym się zająć. Moja maszyna do wypieku niestety nie spełniła moich oczekiwań. Główny problem to to, że pomimo dopiekania chlebek nadal był zbyt jasny a czasami nawet częściowo surowy. Wpadłam jednak na pomysł aby maszynie pozostawić wyrobienie ciasta a pieczenie wykonać w piekarniku. Sprawdziło się, chlebek wychodzi idealny, taki jak lubię. Korzystam z przepisu od mojej koleżanki Basi, oto on:
Chlebek Basi
300g maki żytniej
600g mąki pszennej
0,5 litra wody
2 łyżki oliwy
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka cukru
20g drożdży.
Ponieważ moja maszyna jest mała, ma tylko jedno mieszadło, więc piekę chlebek z połowy porcji. Oczywiście przepis można wzbogacać różnego rodzaju dodatkami. Dzisiaj upiekłam taki z nasionkami (słonecznik, dynia, siemie lniane) a część mąki zastąpiłam otrębami orkiszowymi. Wyszedł niezły.
W zachwyt wprawiło mnie zaopatrzenie sklepu w różnego rodzaju mąki i dodatki do chleba. Pewnie takich, którym te gąbczaste wypieki chlebopodobne przestały smakować jest więcej.